wtorek, 16 czerwca 2015


Korzystając z uroków „wolnego zawodu” wybrałem się do kina, kolejny raz tym samym zawyżając narodową statystykę pod tym względem. Mam w tym nieco wprawy, bo w filharmonii byłem jakieś 150 razy, a przeciętny Polak bywa tam raz na 150, ale LAT!
Jak przystało na „urok” stolicy, nie mogło to być zwykłe kino, a IMAX. Z resztą filmy z dużą ilością efektów specjalnych jest sens oglądać tylko w technologii IMAX. Nie! To nie to samo co 3D w zwykłej sali kinowej. Cyfrowe 3D jest tylko tanim substytutem prawdziwie krwistej rozrywki. Tym razem padło na z resztą jedyny wyświetlany tego dnia film Jurassic World. 

Przed wyjściem badam więc materie. Zgodnie z nabytym wykształceniem w pierwszej kolejności sprawdzam box Office. Tak więc najnowszy film Colina Trevorrowa zaliczył najlepszy weekend otwarcia w historii kina, w trzy dni po premierze zarabiając 524 mln dolarów. Popędziłem zobaczyć na czym to więc wytwórnia zarobiła takie kokosy. Dopiero kupując bilet uświadomiłem sobie, że między innymi na mnie. Siedzę. O dziwo moich nozdrzy od drzwi nie gwałci smród popcornu i nachosów. Czyżby tym razem starczyło tylko na bilety? Najlepiej. Nauczyłem się spóźniać do kina około 20 minut, więc wszedłem akurat na początek filmu. Nigdy nie byłem dobry w recenzowaniu kinematografii, tak więc silić na głęboką analizę się nie będę.  

Fabuła typu „standard Hollywood” oparta na niebywałym sukcesie serii Jurassic Park.  Nawiązań do poprzednika  w fabule jednak moim zdaniem trochę zabrakło. Pojawiły się co prawda stare fortyfikacje legendarnego parku, chwila powrotu do poprzedniej epoki, ale cała ta magia niknęła w eksplozji efektów i akcji. Jestem mile zaskoczony, że Chris Pratt udźwignął rolę nadwornego twardziela od zadań niewykonalnych. Poprowadził swojego bohatera, lekko i bez zbędnego nadęcia. To z resztą dość typowe dla jego ról. Czasem ma się wrażenie, że w każdej produkcji gra samego siebie, czyli równego  kolesia z którym każdy chciałby iść na piwo. Poza niedoborem wątku Jurassic Park należy skupić się głównie na efektach, bo i fabuła skupiona bardziej wokół nich, niż one wokół fabuły. Tu, jakby powiedział Wiesław Wszywka: 
 „Można konsumować bez obawień.”
Każdą spadającą część konstrukcji, każdy rzucony przez dinozaura (a może i nie? ;) ) samochód, każda scena pożerania czegokolwiek co podejdzie pod pysk śmiercionośnego zwierza. Wszystko to idealnie zgrane, pojawiające się w odpowiednich momentach, powoduje, że widz żyje akcją filmu od początku (noo, może od 15 minuty) aż do samego końca. 

Polecam, ale tylko IMAX. Inaczej tracicie pieniądze. Najgorsze jest jednak to, że dystrybutor filmu mi za to polecenie nie zapłaci. Szkoda. Mógłbym dorobić. Tyle dziś, na gorąco. Miało być o czym innym, ale wyszło jak zwykle. ;)

A. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz