poniedziałek, 2 lutego 2015

Wojna. Światowa, domowa, psychologiczna, krwawa, bezkrwawa, zimna, jeśli tak to może istnieje jeszcze letnia i ciepła. Niezależnie od rodzaju i miejsca od wieków nieodłącznie towarzyszy ludzkości. Jak mawiał Juliusz Cezar: "Bez wojny nie ma zabawy", albo mawiał inaczej. Już nie wiem. Nie jedynym, lecz najbardziej medialnym konfliktem zbrojnym jest ostatnio wojna na Ukrainie. Zalewa więc nas potok, BA! ocean informacji na ten temat. "Zła Rosja" sypie Gradem "terrorystów" z Kijowa, "terroryści" z Kijowa sypią czym mają pod ręką "terrorystów" z Rosji. Telewizja ma więc używanie jak rzadko kiedy. Gorący temat na każdą porę dnia i nocy. Codziennie news o wybuchu, jeńcach, rakietach, dronach i innych śmiercionośnych gadżetach, których pozazdrościć mógłby nawet wujek Sadam. 
źródło:http://liveuamap.com/

Wydawcy mają pewność, że będzie "żarło", a widz siedząc w ciepłym domu i wygodnych kapciach zaślepiony dawką adrenaliny, podświadomie (lub też nie) trawi tę rozrywkową treść. Rozrywkową?! Przecież tam giną ludzie! Owszem. Przeciętny konsument mediów nie ogląda tego jednak dla współczucia czy z chęci solidaryzowania się z uczestnikami walk. Ogląda to, ponieważ ta prawdziwie przelana krew, pot i łzy prawdziwych ludzi wywierają dużo większe emocje niż "Komisarz Alex" czy nawet "Szklana Pułapka cz. 154". 
Prawdziwe cierpienie. To jest to co lud podświadomie rzecz jasna lubi najbardziej. Nie trzeba wracać do czasów świetności rzymskiego koloseum, żeby wiedzieć, że wojna to ulubiona rozrywka mas, o ile nie toczy się na naszym podwórku. Dobrym i lekko przyswajalnym opisem tej mrocznej strony człowieczeństwa jest film "Kosogłos część 1". Kolejna część serii o wątpliwych moralnie i krwawych zakątkach ludzkich dusz. Jest to oczywiście lekka, łatwa i przyjemna opowieść lecz dotyczy prawdziwych odczuć. Przecież pokazane tam igrzyska nie są wymysłem since-fiction. "Rozgrywki" na podobnych zasadach odbywały się już w czasach starożytnych, a w niektórych miejscach odbywają się do dziś ku uciesze gawiedzi. 
Kosogłos cz. 1, źródło: Filmweb.pl
Nie tylko jednak telewizja czerpie garściami z konfliktów zbrojnych. Robi to też z niemałym powodzeniem Internet. Idealnym przykładem może być tu serwis Liveuamap.com , który to daje nam internautom możliwość śledzenia dzięki mapom Google na bieżąco wszystkich największych światowych konfliktów zbrojnych. W jaki sposób? Stworzony przez twórców serwisu skrypt nanosi na mapy wszelkie informacje (wraz, z filmami, zdjęciami itp) dotyczące aktualnych działań zbrojnych na terenie danego konfliktu. 
Na bieżąco więc, niczym na arenie możemy śledzić losy walczących między sobą stron. Wszystko w jednym miejscu, bez pośredników, prosto z źródła. Brakuje jeszcze samochodów od Google Street View z akredytacją OBWE w sercu starć i transmisją na żywo prosto do sieci. Do tego komentujący w studio eksperci omawiający rodzaje i sposoby użytej przed chwilą broni, bądź ilość ofiar kolejnego starcia.  Byłoby to wielkie show. Szkoda tylko ludzi. Uczestników starć, których tak z ręką na sercu mamy serdecznie w dupie ( przynajmniej większość z nas) i to niezależnie od konfliktu. Dla nas to kolejny news, kolejna relacja na żywo, kolejna nie nasza wojna. Czy to źle? Niekoniecznie. Nie mamy obowiązku przejmować się innymi. Niestety wtedy też nie mamy prawa wymagać aby inni przejmowali się nami. 

W pogoni za sensacją stajemy się coraz bardziej podobni do mieszkańców filmowego Kapitolu. Śmiałe porównanie. Mam nadzieje że zbyt śmiałe. Ktoś powiedzieć mógłby, że przecież to wszystko dla nagłośnienia sprawy. Dotarcia do zachodniego społeczeństwa i jego przywódców. Świat musi przecież wiedzieć co się tam dzieje. Wie doskonale. Tylko co z tego wynika? 

A.