środa, 18 lutego 2015


Bonjorno!

Uwielbiam europejskie miasta. Uwielbiam spontany. Ale najbardziej przepadam na spontanicznymi wypadami do europejskich miast. Tak też się stało po raz kolejny z Rzymem, z którego wróciłem dosłownie kilka dni temu. Z powodu sesyjnego amoku i nerwowego oczekiwania na oceny z ostatniego egzaminu, nie miałem weny, żeby wydusić cokolwiek. Od kilku godzin wiem, że jest do przodu, więc w końcu jestem w kondycji psychicznej, aby podzielić się z Wami moimi krótkimi refleksjami z wojażu.

Po prawie dwóch latach od ostatniego pobytu, wracałem do Rzymu z niesamowitą ekscytacją. Gloryfikuję klimat Wiecznego Miasta  - pogodę, ludzi, urbanistykę, brud, komunikację, luz i stan stabilnej nietrzeźwości, w którym wypada tam być z racji taniego i jakościowego wina. No i oczywiście orgazm kulturowy w postaci architektury antyku, czy pereł baroku rozrzuconych gęstą kolią po całym mieście. Na przekór protestom zmęczonych towarzyszy, mógłbym godzinami rozglądać sykstyńskie bazgroły Michała Anioła (w Kaplicy byłem 4 razy w ciągu jednego dnia) czy pilastry fasady Il Gesu. Rzym to zarówno europejska metropolia (no ok, może już od dobrych kilkunastu wieków nie metropolia, ale europejska stolica przez wielkie S), jak też miasto o atmosferze iście śródziemnomorskiej. I to jest wspaniałe. No i shopping! Zdziwiłem się, ale asortyment był lepszy niż na przereklamowanych do potęgi "sales" w Londynie, gdzie na półkach w styczniu leżakowały jedynie ochłapy po żądnych okazji shopaholikach.

Jednak chciałbym opowiedzieć o kolejnej cesze Rzymu - wszędobylskim złodziejstwie. I to złodziejstwie o twarzy, jakiej dotąd nie widziałem. Wracając z plaży, przesiadłem się na Piramidzie na metro. Było tłoczno, jak cholera, jednak spokojnie. W pewnym momencie zauważyłem szamotaninę przy drzwiach i paniczny krzyk tłumu. Pomyślałem, że jakiś zamach i pożegnałem się ze światem. Jednak rzecz była w czymś innym. Otóż garstka nastolatek próbowała wyrwać eleganckiej staruszce torebkę. Widząc to młody Rzymianin przywalił jednej łapą w twarz, a inną kopnął w tył, że ta wytoczyła się z pojazdu. Jednak nie reagowały, jakby już to przechodziły. Dosłownie chwilę przed zamknięciem drzwi, co sił w podłych ustach opluły stojących w wagonie. Na pożegnanie skierowały fucka. Pomimo, że nie mogłem się ruszyć, zaciskany obcymi korpusami, poczułem obrzydzenie do bezczelnych dziewuch i ostry przypływ gniewu.

Kilka dni później stałem na jednym z przystanków obskurnego rzymskiego metra. Oparłem się o ścianę. Miałem na sobie plecak. Nie nosiłem w nim nic cennego - telefon i kasę zawsze mam pod kontrolą. Jednak poczułem wzrok. Odwróciłem się i zobaczyłem, nie te same, ale identycznie wyglądające dziewki. Na oko, około 11-13 letnie, wszystkie miały na sobie czapki "kondomki", tak, że nie widać koloru włosów. Niektóre miały zniekształcające sylwetkę peleryny. Wszystkie o mocnym makijażu, rozmalowane jak prostytutki. Zachowywały się wulgarnie, śmiały się, krzyczały, obściskiwały, wydymały wściekle czerwone usta. Od razu wyłapałem w tym coś paskudnego. Ktoś z moich towarzyszy skomentował "To są dzieci, przecież widać". Ogarnąłem, że to żadne dzieci. Banda złodziejek. Wbiłem wzrok. Jak tylko przyjechało metro, rozeszły się po różnych wejściach. Jedna za mną. Tłum napierał, więc migrowałem głęboko. Dziewczyna została przy wyjściu. Stała tyłem do tłumu. Jak tylko zabrzmiał dźwięk, szybkim krokiem wystąpiła z wagonu na peron. Drzwi się zamknęły, Metro ruszyło. W ręku miała gruby portfel. Zniknęła w tłumie. Paskudna bezradność.

Znajomy profesor prawa opowiedział mi kiedyś, że złodziej wyciągnął mu w Rzymie portfel. Wybrał z niego 1000 euro, jednak portfel z kompletem dokumentów ulokował z powrotem w kieszeni. Cóż za szarmancki gest! Byłem też świadkiem, jak pani w eleganckim złotym kapeluszu, niczym rekin otoczyła ofiarę. Rzecz się działa w firmowym sklepie na Via Nazionale. Schyliła się, udając zainteresowanie koszulką, bezczelnym ruchem dłoni rozpięła damską torebkę. Profesjonalistka. Oddaliła się na chwilę, w oczekiwaniu na kolejny atak, jednak została zauważona. Wybiegła na sklepu, udało się jej ukryć, zanim zareagowano. Nic jednak nie wyciągnęła. Nikt nie pamiętał jak wyglądała, tylko tyle, że miała złoty kapelusz. Lśnił jak miliony monet. Miliony monet w cudzych portfelach!

Ciao!
Tomek