czwartek, 14 sierpnia 2014



Tomku,

Na początku chciałem poruszyć znacznie lżejszy temat - dni blogosfery odbywających się w ten weekend. 
Doszedłem jednak do wniosku, że wypada mi, a nawet trzeba poruszyć w liście do ciebie temat straty, jaką ostatnio poniosła międzynarodowa kinematografia i my - widzowie. Legenda światowego kina, Robin Williams nie żyje. Ta informacja ścięła mnie z nóg. Jak to jest, że wybitny komik i aktor odnoszący sukcesy w branży popełnia samobójstwo?! Może wynika to z faktu, iż zabawni  posiadający poczucie humoru ludzie, najczęściej posiadają też ogromne pokłady bólu i złych przeżyć. Nie na darmo mówi się, że uśmiech rodzi się z cierpienia. 
W tym roku do kin wchodzą aż cztery produkcje z udziałem Williamsa, także będzie jeszcze okazja obejrzeć geniusza w jego ostatnich rolach. Byłbyś chętny wybrać się na którąś z premier? Ja z wielką chęcią się wybiorę.

Jak wspomniał amerykański komik Jim Norton: "Wydaje się, że najzabawniejsi ludzie, których znam, to jednocześnie ci otoczeni przez ciemność. I prawdopodobnie dlatego są najzabawniejsi. Im większy dół, tym więcej humoru potrzebujesz, by się z niego wygrzebać."

Sam Williams mawiał: "Komedia może być katartycznym sposobem radzenia sobie z osobistą traumą".
Niestety tym razem Robinowi chyba zabrakło pokładów humoru, które u każdego przecież kiedyś się kończą. Co o tym myślisz? Pewnie odpiszesz, że sam jest sobie winien. Być może, ja mam mieszane uczucia.

PS Następny list będzie lżejszy, obiecuję. 
Do odpisania,
A. 


Adrianie,

Jak zwykle jest smutno w listach... Zdecydowanie wolałbym porozmawiać o blogosferze i zbliżającym się, mam nadzieję, udanym "melanżu" i rzecz jasna części merytorycznej tego wydarzenia. Oczywiście przewidziałeś też moją odpowiedź na Twoje dywagacje, bo już wcześniej wymieniliśmy jakieś krótkie spostrzeżenia na temat tej feralnej śmierci. Przyznam, że nigdy nie byłem wielkim fanem Robina Williamsa (tak tak, wiem Adrian, czytając to na pewno łypiesz spode łba i zgrzytasz zębami), może dlatego, że w dzieciństwie nie rozpocząłem budowania w sobie sentymentu do jego filmów i dzisiaj go najzwyczajniej nie mam. Wolałem stare radzieckie komedie (pewnie jak większość osób mojego pokolenia, które dorastały w jednym z republik rozpadłego bloku ZSSR).

Obiektywnie oceniając, na pewno strata gwiazdy takiego formatu jest niesamowicie istota, zwłaszcza biorąc po uwagę, że przez 3 minuty przewijałem walla na Facebooku i jedyne co widziałem, to zdjęcia Williamsa w zestawie z " :( " czy " [*] ". Wszystkich nagle zalała trwożna trauma i chwila zadumy. Mimo najszczerszych chęci, mam jednak wrażenie, że powtarza się (częściowo) syndrom Michaela Jacksona, a patrząc bardziej lokalnie - Lecha Kaczyńskiego. Za życia krytykowani na potęgę, często wyszydzani przez szerokie masy, po śmierci stali się niemal symbolem kultu. Rzecz jasna, akurat w wypadku Williamsa, był on otaczany sympatią widza i "wyśmiewanie" w pozytywnym sensie wywoływał sam, jednak mam tu na myśli pewne zjawisko społeczne - "mam w dupie typa cały czas, a po śmierci płaczę najgłośniej". 

Hmmmm miało być obiektywnie, ale do końca chyba nie wypaliło. Brnąc zatem w jeszcze bardziej subiektywne rewiry - nie wiem, czy faktycznie sam jest sobie winien. O zmarłych albo mówi się dobrze albo nie mówi wcale. Na pewno pierwsze pytanie, które sobie zadałem to: Człowiek niezwykle charyzmatyczny, który miał wszystko - rodzinę, pieniądze, uznanie, popełnia samobójstwo zostawiając bliskich samym sobie? Ponadto nosiciel Talentu prze wielkie T, najpierw rozkochuje w sobie bez granic rzesze oddanych fanów, żeby później tego talentu ich bezpowrotnie pozbawić. Im większa siła, tym większa odpowiedzialność. Najwidoczniej zbyt wiele czynników złożyło się słabość, która drążyła Williamsa od środka już od dłuższego czasu. Może nie ja, ale na pewno wielu rozpacza z powodu z śmierci idola, wielu ma żal o jego czyn, a są też tacy, którzy traktują to obojętnie. 

Czytam regularnie felietony rosyjskiej dziennikarki, prezenterki, działaczki społecznej, "świeckiej lwicy" oraz córki słynnego byłego mera Petersburga Anatolija Sobczaka - Kseniji Sobczak. Zaraziłem się od niej ostatnio ciekawą myślą. Ksenija nie wierzy w życie po śmierci jako biblijny raj czy pewną krainę, do której odejdą nasze dusze. Rozumie życie po śmierci, jako to, co zostanie po nas na Ziemi - nasze dzieci, twórczość, plony naszych uczynków. W związku z tym, Robin Williams na pewno miłośników swojej twórczości nie pozostawił z pustymi rękoma. Ilość jego spuścizny jest ogromna, zwłaszcza, że w tym roku, niejako pożegnalnym, wchodzą kolejne nieznane dotąd ekranizacje. Można z tego wszystkiego czerpać pełnymi garściami przez długie dłuuuuuugie lata.

Trzymaj się, 
T.


adventurefortwo.wordpress.com