poniedziałek, 19 maja 2014

Jak przystało na egocentryka, człowiekiem tym zazwyczaj jestem ja. Ze względu na wykonywany zawód (nie wiem jaki do końca, trudno określić) jeździć pociągami zdarza mi się dość często. Gdy nadciągnie gorszy miesiąc, przesiadam się ochoczo z wygodnego fotela samolotu rejsowego, na mniej wygodny, ten w pociągu. Zaraz nadgorliwy powie: Chwileczkę! Czas to pieniądz!

Niestety czasami mniejszy niż cena biletu lotniczego. Podróżować koleją lubię, byle nie za długo. Nie ma tam Internetu, zazwyczaj zasięgu również i innych łączników (raczej łańcuchów) ze światem zewnętrznym. Nie można więc maili odbierać, oddzwaniać do firmy, oglądać seriali na laptopie czy tablecie. Nagle człowiek przypomina sobie widok liter wytłoczonych atramentem na papierowej gazecie, sięga po książkę, bynajmniej nie E, a tę zwykłą, czy wdaje się w rozmowę z współpasażerem. 

Ostatnia opcja jest może nieco niebezpieczna, momentami zakrawając o szaleństwo, ale jednak. Gdy tylko więc zasłyszałem wieść gminną o umowie PKP z T-mobile na wprowadzenie w pociągach bezpłatnego WiFi, jedna część mnie, ta zawodowa, cieszyła się jak dziecko widząc już przed oczyma swobodną pracę na mailu, czy przeglądanie dziesiątek BA! Setek stron i świeżutkich artykułów wprost z sieci. Druga część nie była już tak zachwycona. Teraz bowiem i tu, w jednej z niewielu ostoi poprzedniej epoki, pojawi się łańcuch. Dopadnie nas swymi cyfrowymi łapami i omami kolorowymi obrazami, czy newsami z Pudelka (których ja dla jasności nie czytam). Koniec z beztroską lekturą, zakurzonej książki. Teraz pozostanie nam tylko utopienie się w sieci.

Nie wiem czy zbytnio nie tragizuje, ponieważ jeśli ktoś chce, to nie będzie marnował podróży, na Pudelka, czy inne zwierzę. Wiem, również z autopsji, że nie będzie to łatwe. Facebook ciągnie do obejrzenia czyjegoś profilu, sprawdzenia, czy Bartek wrócił z tej wycieczki do Egiptu, czy Monika wreszcie się zaręczyła z Michałem (lub odwrotnie), czy Irek znów, nawalony jak ruski plecak, skompromitował się na imprezie w Czekoladzie. Twitter mami krótko, lecz treściwie. Twittniemy zaraz do swojego muzycznego idola, który nawet tego nie zauważy, zobaczymy co dzieje się na świecie, ale broń Boże nie będziemy wchodzić w linki.

Po co się męczyć, przecież musimy zachować siły na Instagrama. Tam dowiemy się co na śniadanie jadł Tomek, jakich filtrów zdjęć używa Kasia, czy Marcin zrobił sobie nowe selfie (po polsku samojebka). Tak więc czeka na nas morze możliwości i treści, niezbędnych w życiu towarzyskim, każdego współczesnego człowieka. Czy oprzemy się tej pokusie? Dajmy sobie czas. Może internet w pociągu będzie tak wolny, że nie da się otworzyć nawet Google i w ten sposób moje wypociny, stracą sens. Nie pierwszy raz z resztą. Przyzwyczajam się.


A.


Jest to felieton, który jest częścią powstającego zbioru tekstów pod (roboczym) tytułem "Nieludzko po ludzku".