poniedziałek, 21 kwietnia 2014



Chciałbym powiedzieć - a teraz ta pozytywna część – ale niestety przechodzimy do polskich filmów.
No właśnie. Od czego zacząć? Kiepskie filmy, te lekkiej natury szczególnie. Czy naprawdę z naszym mainstreamem jest aż tak źle? Przyjrzyjmy się temu bliżej.


Co za piękna tragedia…


Polskim twórcom filmowym nawet całkiem dobrze wychodzi opowiadanie o tragediach i dramatach. W co drugiej produkcji fabularnej zobaczymy nieszczęścia ludzi, patologie społeczne, życiowych nieudaczników, alkoholików, czy samobójców. W mojej opinii jednak niewiele jest naprawdę wartych uwagi. Dlaczego? Powodów jest co najmniej kilka. 
Nawet najlepszą i najbardziej dramatyczną historię kładą zazwyczaj marne scenariusze, biedna realizacja, kiepska gra aktorska lub reżyseria (stosowane wymiennie lub wspólnie). Przykłady? Podam tylko kilka najbardziej „wybitnych”, bo czasu nam nie starczy. „Bejbi Blues”, „Big Love” , „Supermarket”, czy „Świnki” to moi faworyci w tej dziedzinie.

Oczywiście trzeba wspomnieć również o naprawdę udanych filmach ostatnich lat, jak: mroczne „Dom Zły” i „Drogówka”, specyficzny „Młyn i Krzyż”, fenomenalna „Róża”, „Ida” czy „Chce się żyć”. Są to jednak wyjątki od smutnej reguły i to jest prawdziwy – Polski dramat.

Kiedyś to były komedie…


Nie trzeba tu wiele pisać, a najlepiej większość produkcji komediowych realizowanych ostatnimi czasy pominąć bez komentarza lub uczcić minutą ciszy. Lista grzechów naszych twórców komediowych jest bardzo długa, a koronnym jej punktem jest to, że większość z nich ma przeciętnego widza za prostaka i kompletnego idiotę.

Dalej jest już tylko gorzej. Wulgarne żarty, nieśmieszne, momentami wręcz żenujące gagi i aktorzy próbujący ze wszystkich sił wykrzesać cokolwiek wartościowego z dennych i bezpłciowych dialogów. Listę arcydzieł pod tym względem otwierają u mnie takie produkcje jak: „Kac Wawa”, „Ciacho”, „Och Karol 2”, „Sztos 2” czy „Weekend”. Jestem pewien że znalazłoby się i w Waszej pamięci więcej niechlubnych przykładów. 

Dlaczego polski przemysł filmowy nie jest w stanie ( może nie chce?) produkować pełnokrwistych komedii na, co najmniej dobrym poziomie? Nie wiem. To co wiem to fakt że można zrobić wyśmienitą komedię, stosunkowo niewielkim budżetem opartą w dużej mierze na dialogach i grze aktorskiej, jaką jest dla przykładu „Rzeź” Romana Polańskiego. Obejrzyjcie, porównajcie i oceńcie sami. Można? Można!

Polska walcząca…


Na deser zostawiłem najlepsze, czyli polskie filmy historyczne / wojenne. Tu się dopiero dzieje! Natasza Urbańska w 3D („Bitwa Warszawska”) to dopiero początek. Tu znów podstawowym przewinieniem są kiepskie scenariusze, co karze nam się zastanowić nad ogólną kondycją polskiego scenopisarstwa.  Twórcy nie potrafią też spojrzeć na historię inaczej niż przez pryzmat swoistego „polskiego męczeństwa” w skutek czego po wyjściu z kina, widz ma ochotę zrobić dokładnie to samo co żołnierze w filmie, czyli strzelić sobie w łeb. 

Dobrze pod tym względem polskie filmy wojenne opisał kiedyś u Kuby Wojewódzkiego, aktor Jacek Braciak.


Anegdota ta daje do myślenia, do czego szczerze zachęcam w szczególności filmowców.

Pustki w budżecie?


Ktoś powiedzieć mógłby że winę ponoszą niskie budżety. Może polski twórca filmowy nie ma tylu pieniędzy ile mu potrzeba? Słynna już (niestety nie z kasowego sukcesu) „Bitwa Warszawska” pochłonęła budżet ponad 20 milionów złotych, a w zamian?

Dostała najwięcej wyróżnień w plebiscycie na najgorsze produkcje polskiej kinematografii WĘŻE 2012, w tym aż trzy powędrowały do grającej w tym filmie główną rolę Nataszy Urbańskiej. Może filmowcy po prostu chcieli zdobyć jakąkolwiek nagrodę, a niekoniecznie Oscara? Kto wie. Przejdźmy do następnej superprodukcji, która powala na kolana. Realizacja polsko – włoskiej koprodukcji „Bitwa pod Wiedniem”, to wątpliwa przyjemność, która kosztowała 12 milionów euro! Co z tego wyszło?

„Tak jak bitwa pod Wiedniem była morderczą walką dwóch wielkich armii, tak dla widza ten film też jest morderczą walką. Z drugiej strony, jak mawiał Zygmunt Kałużyński, jest to tak złe, że trzeba to zobaczyć, by dowiedzieć się jak wygląda zły film. A ten film jest zły w każdym jego fragmencie"- mówił w Pierwszym Programie Polskiego Radia Artur Cichmiński, krytyk filmowy.

Wychodzi więc na to że nawet przy wypchanym eurocentami budżecie, twórcy nie potrafią zaproponować nam nic, poza gromadą zbrojnych chłopców w technologii 3D. Macie jakieś pomysły, dlaczego tak się dzieje? Ktokolwiek?