sobota, 27 września 2014

Gdynia, 26 września 2014 r.



Dear Adrian!

Surfując w internecie, zupełnie przypadkowo, a może i niezupełnie (wściekle szukając zaczepki), natknąłem się na tekst niejakiego pana Masłowskiego. Otóż pan Aleksander Masłowski - koneser Gdańska i przewodnik, sformułował zatrważająca tezę. Doszedł do wniosku, że Trójmiasto nie istnieje

Jak pisze na MMTrojmiasto.pl Masłowski: "Okoliczna przestrzeń w mojej świadomości kształtuje się następująco: Gdańsk to moje miasto, przestrzeń którą znam jak przysłowiową własną kieszeń, w której czuję się u siebie, którą rozumiem, umiem odczytywać. Sopot to już nie to samo, aczkolwiek wraz z Pruszczem Gdańskim i innymi mniejszymi miejscowościami stanowi coś w rodzaju "otuliny" mojej miejskiej przestrzeni. Sopot znam dobrze, nie tak dobrze jak Gdańsk, ale nie czuję się tam obco. Gdynia to... zagranica. To miasto obce, dziwne i... (gdynianie zechcą mi wybaczyć) nieładne."

Jako Gdynianin - może nie z krwi i kości, bo płynie we mnie wileńska krew, ale GDYNIANIN! - zobowiązany jestem do wyrażenia opinii w danym temacie. Dla mnie wizja Masłowskiego jest zbyt egocentryczna i jeszcze bardziej drobnomieszczańska. Rysuje się postać człowieka, który mieszkając w wiekowym Gdańsku od wieków, nie wystawi nosa zza muru swojej ograniczonej świadomości. Obcych mu miejsc nie zna i nie rozumie. Dla niego Gdańsk to centrum świata.  Ale tylko dla niego...

Gdybym chciał zmanipulować Ciebie i Czytelnika, powstrzymałbym się na tym cytacie, rzucając kolejne z rzędu jabłko niezgody między Gdynią a Gdańskiem. Jednak książki nie ocenia się po okładce. (Ok, ja często oceniam, bo przemawia do mnie przemyślany design czy wysokiej jakości materiały. Pomimo to nie kupię książki-pustaka, ale już lepszego wydania treściwej książki poszukam). Zdanie Masłowskiego ma rację bytu, bo ocenia on Trójmiasto z perspektywy przewodnika i pasjonata historii. Gdańsk dla niego jest po prostu ciekawszy, zwłaszcza, że jest jego miastem - jego domem. Człowiek się czuje wygodnie  w swojej "strefie komfortu". Dla mnie Gdynia jest miastem nowoczesnym, ambitnym i przejrzystym. Łatwo się po nim poruszam i lubię w nim spędzać czas. Lubię jej świeżość i otwarcie na nowe inwestycje czy wydarzenia. W Gdańsku imponuje mi przepiękna starówka i klimatyczna Oliwa. Sopot to Sopot - tu nie trzeba słów.

"Trójmiasto" to nazwa sugerująca ścisły związek, coś na kształt trzech miast w jednym. A to nie prawda. W rzeczywistości każde z trzech miast rzekomo je tworzących to całkowicie odrębny byt, mający własną specyfikę, odmienne dążenia, całkowicie różny charakter. Ich mieszkańcy nie przepadają za sobą, żywiąc bazującą na kompleksach niechęć, znacznie silniejszą i o zupełnie innym charakterze niż ma to miejsce między mieszkańcami różnych dzielnic tego samego miasta. - kontynuuje Masłowski.

Całkowita odrębność trzech miast to właśnie istota Trójmiasta i jednocześnie jego zaleta! Absolutnie odmienne atmosfery pozwalają mieszkańcom unikać marazmu. Mówi się, że w Gdańsku pracuje, w Gdyni się mieszka, a w Sopocie imprezuje. Zgadasz się? (Wiem, że się nie zgadzasz, bo Ty wszystko robisz wyłącznie w Sopocie). Mamy szansę ciągłej zmiany otoczenia i to w Trójmieście cenię najbardziej. Trójmiasto to nie miasto - to trzy jednostki samorządu terytorialnego.  Niezależne od siebie prawnie, ale na pewno zależne społecznie i gospodarczo, bo chcemy czy nie - jemy z jednego trójmiejskiego garnka. Im więcej do niego wrzucimy, tym lepiej będzie smakowało dla każdego. W tym względzie jestem niereformowalny, a Ty?

Z przymrużeniem oka przyglądam się jednak tym wszystkim megalomańsko-metropolitalnym tendencjom. Trójmiejski Obszar Metropolitalny to dla mnie twór lekko przesadzony, bo słowo "metropolia" to synonim wysokiego stopnia urbanizacji, uprzemysłowienia czy zaludnienia. Metropolia to Hong-Kong czy Nowy Jork, ale na pewno nie Trójmiasto wzbogacone o tzw. małe trójmiasto, Tczew czy Puck. "Od Tczewa do Pucka" budzi skojarzenia z "Od Bałtyku po Krym". Może to nietrafna i wulgarna paralela, ale mam wrażenie, że dążenia rodzime są niezmienne od wieków. Oczywiście przyjemniej się mieszka w METROPOLII, a nie jakiejś zapyziałej mieścinie. Tylko czy przemetropolizowanie Trójmiasta i okolic coś zmienia? Co o tym sądzisz? Wiem, że dla Ciebie Sopot to już i tak metropolia i centrum wszechświata.

Nie zwlekaj (jak zwykle) z odpowiedzią!
Tomek

26.09.2014, Sopot
Tomas,


Jakież to poważne treści dziś zawitały do twoich listów. Zwykle lekko, łatwo, przyjemnie a tu fundujesz mi sporą dawkę lokalnego patriotyzmu. Choć w przypadku Pana Masłowskiego byłby to raczej rodzaj połączenia nacjonalizmu z ostatnio modnym separatyzmem. Jako mieszkańcowi Gdyni powinno Ci wręcz ulżyć, że rzeczony Pan jej nie lubi. Spada w ten sposób szansa że w przypływie separatystycznego ducha, będzie chciał Gdynię zaanektować. Do Sopotu nie odnosił się aż tak krytycznie, co mnie lekko zaniepokoiło. Wracając jednak do istoty rzeczy (czyli nie do końca wiem czego) Pan M. wspominając o zakompleksionych mieszkańcach Trójmiasta, spojrzał chyba po prostu w swoje lustrzane odbicie. Nie lubi innych miast z powodu kompleksów jakie posiada. To jasne. Pan M. jednak nie wie że inni tychże kompleksów mogą nie posiadać i mierzy wszystkich swoją miarą. 

Tak to już jest, że tacy ludzie jak Pan M. lubią mierzyć. Mierzyć się miarą (czyjąś najczęściej), mierzyć się groźnym wzrokiem, a i w kogoś mierzyć też im się  zdarza. Na myśl mi wtedy przychodzi aby może się do nich dołączyć i zmierzyć na przykład ich poziom głupoty. Niestety zazwyczaj miara okazuje się na to za krótka. Ja tu o mierzeniu piszę a przypomniałem sobie że do krawca nie poszedłem, spodni zwęzić. Ehh pójdę w poniedziałek. 

Wracając, mam wrażenie że nasz miejski trójząb doskonale się uzupełnia. Trzy różne miasta, trzy różne spojrzenia na świat, a mimo to szlabanów na granicy miast nie widać. Sukces. Nie zapominajmy że miasto tworzą jego mieszkańcy, a nie politycy, czy historycy. Nie wiem czy to argument na plus, ale to już inna sprawa. 
Insynuujesz mi w swoim liście że posiadam nieco lokalnego sopockiego nacjonalizmu. Sopocianinem z krwi i kości nie jestem, bo i takich zostało już w Sopocie niespełna stu. Założyli nawet klub rodowitych sopocian. Niestety główną atrakcją na spotkaniach klubu jest zejście jednego z klubowiczów. Podobno mają też własnego klubowego geriatrę. Też jest stary więc to za bardzo nie pomaga. Tak więc w Sopocie jak widzisz nie jest tak łatwo. Sopot kocham i kochać będę, bo to prawie całe moje życie. Nie zmienia to jednak faktu że bez pozostałych dwóch, każde z trójmiejskich miast, straciłoby swój urok. 

Wracając na chwilę do naszego głównego bohatera. Jeśli Pan M.  zaspokajając swoje separatystyczno nacjonalistyczne rządze, chciałby jednak przed kolacją  sobie coś zaanektować, to niech weźmie Sosnowiec. Proponowano to już samemu Putinowi ("Zostawcie Krym weźcie Sosnowiec."), ale jakoś w końcu nie wiedzieć czemu się nie zdecydował. 


Pozdrawiam

A.